piątek, 2 września 2016

Małe dobra


Zdecydowanie pisanie bloga mi nie wychodzi :D
Nie potrafię być systematyczna w pisaniu i zaczynam tracić wenę, ale wiem, że po czasie wracając do tych postów będę je miło wspominać.
A tak do rzeczy, to...
Sierpień był miesiącem wyjazdów, zwiedzania, wakacji, słońca, plaży.
Spędziłam tydzień na półwyspie Cape Cod, w Provincetown. Miejsce zachwyca pięknymi plażami nad Oceanem, stadami fok kąpiącymi się w nim, ciszą i miejscami, gdzie nikt nie może mnie znaleźć i ukraść widoku zachodzącego słońca. Gdy doda się do tego wycieczki rowerowe (np. do Candy Kitchen, gdzie za grosze można kupić całą torbę fudge candies) otrzymamy tydzień idealny.

Natomiast, gdy od tego równania odejmiemy wizytę u dentysty (byłam dumna z siebie, że się z nim dogadałam! :p ) i szaleńczość Provincetown (w niekorzystnym tego słowa znaczeniu), to otrzymamy lekcję cieszenia się rzeczami drobnymi :)





Kolejny tydzień spędziłam trochę na wyspie Martha's Vineyard, trochę w Bostonie i trochę w Kanadzie.
Kanada zachwyca Wodospadami Niagara i Toronto. To są zdecydowanie dwa miejsca, które warto odwiedzić.
4-dniowa wycieczka do Kanady, którą wykupiłam z biura podróży okazała się w większości wycieczką "chińską". Liczyłam, że znajdę tam sporą grupę młodych ludzi z całego świata, a znalazłam sporą grupę rodzin i małżeństw z różnych zakątków Azji ;)
Jednak widząc, że pojechałam na te wycieczkę bez kompana podróży, czułam, że bardzo mocno się mną opiekują.
Szczególnie mocno pamiętam jedną rodzinę (maż+żona i dwie siostry w moim wieku), z którymi od razu złapałam dobry kontakt. Dziewczyny mówiły po angielsku, natomiast rodzice tylko po chińsku.
Pewnego razu zaprosili mnie do restauracji z kuchnią chińską - OHYDA!!!! Nigdy więcej! To nawet nie przypominało mięsa! Ratowałam się warzywami, które też wyśmienite nie były.
Ale byłam wdzięczna, że mnie zaprosili, że mogłam spróbować tradycyjnej kuchni chińskiej, że mogłam ich nauczyć kilku słówek po polsku, a oni mnie po chińsku ;)
Pamiętam, że gdy zostałam sama przy stole tylko z rodzicami, to ojciec rodziny próbował mi coś powiedzieć - on mówiąc po chińsku, ja po angielsku. A ponieważ żadne z nas nie potrafiło mówić w jezyku drugiego - to mężczyzna wyjął telefon, wpisał magiczne znaczki w translator, po czym wyskoczyło mi słowo "fruit" :D Chciał, zebym poczęstowała się owocami! To było bardzo miłe.
Naprawdę, nie trzeba znać jezyka, zeby się porozumieć i okazać komuś trochę dobra ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz