piątek, 9 września 2016

Zdjęcia mówią więcej, ale nie wszystko


Kolejny 3-dniowy wypad przypieczętowany zdjęciami i wspomnieniami.
Poniosło nas w kierunku Filadelfii, Nowego Jorku i Jones Beach.
I pomimo tego, że planowanie wycieczek przychodzi nam ciężko (bo wyjeżdżając w sobotę o 4.30am, w piątek jeszcze nie wiedziałyśmy czym jedziemy i co chcemy zobaczyć) to wszystko układa się samo :)
W sobotę wczesnym (!!!) rankiem, pół śpiące, wsiadłyśmy do samochodu, by po 2,5h znaleźć się w wiosce Amiszów pod Filadelfią.



Cały dzień spędziłyśmy w Filadelfii - mieście kontrastów










Niedzielę spędziłyśmy w Nowym Jorku, przebijając się autem przez 5-pasmowe autostrady i dzielnice Brooklynu i Manhattanu. Jazda samochodem po NYC nie należy to najtrudniejszych, ale mocno podnosi poziom adrenaliny, ponieważ ludzie chodzą jak chcą w ogóle nie zwracając uwagi na znaki drogowe/światła. Przydatną umiejętnością jest więc posiadanie oczu ze wszystkich stron głowy :)) Teraz wiem, że żadna droga mi nie straszna, skoro przejechałam Nowy Jork i przeżyłam! :D
Chociaż to był mój już trzeci raz w NYC, to wciąż odkrywam go na nowo i na nowo stwierdzam, że nie potrafiłabym tu żyć - za głośno, za tłoczno, za dużo wszystkiego... Ale jest to zdecydowanie miasto, które wyróżnia się na tle innych i nigdy nie nudzi, jeśli chodzi o zwiedzanie go. Tym razem trafiłyśmy do Central Parku, Chinatown, popłynęłyśmy statkiem z NYC do NJ, by zobaczyć Liberty Island ze Statuą Wolności, a skończyłyśmy na czerwonych schodach na Time Square jedząc najlepsze M&M  :)


Trzeci dzień - Jones Beach, Long Island
I chociaż zapowiadali deszcze i huragany, nie spadła na nas choćby kropla wody. Dość silny wiatr sprawił, że mogłyśmy nacieszyć oczy wielkimi falami na Oceanie Atlantyckim :)


Kolejny 4-dniowy wypad już na początku października - może Atlanta albo Nashville? :))

piątek, 2 września 2016

Małe dobra


Zdecydowanie pisanie bloga mi nie wychodzi :D
Nie potrafię być systematyczna w pisaniu i zaczynam tracić wenę, ale wiem, że po czasie wracając do tych postów będę je miło wspominać.
A tak do rzeczy, to...
Sierpień był miesiącem wyjazdów, zwiedzania, wakacji, słońca, plaży.
Spędziłam tydzień na półwyspie Cape Cod, w Provincetown. Miejsce zachwyca pięknymi plażami nad Oceanem, stadami fok kąpiącymi się w nim, ciszą i miejscami, gdzie nikt nie może mnie znaleźć i ukraść widoku zachodzącego słońca. Gdy doda się do tego wycieczki rowerowe (np. do Candy Kitchen, gdzie za grosze można kupić całą torbę fudge candies) otrzymamy tydzień idealny.

Natomiast, gdy od tego równania odejmiemy wizytę u dentysty (byłam dumna z siebie, że się z nim dogadałam! :p ) i szaleńczość Provincetown (w niekorzystnym tego słowa znaczeniu), to otrzymamy lekcję cieszenia się rzeczami drobnymi :)





Kolejny tydzień spędziłam trochę na wyspie Martha's Vineyard, trochę w Bostonie i trochę w Kanadzie.
Kanada zachwyca Wodospadami Niagara i Toronto. To są zdecydowanie dwa miejsca, które warto odwiedzić.
4-dniowa wycieczka do Kanady, którą wykupiłam z biura podróży okazała się w większości wycieczką "chińską". Liczyłam, że znajdę tam sporą grupę młodych ludzi z całego świata, a znalazłam sporą grupę rodzin i małżeństw z różnych zakątków Azji ;)
Jednak widząc, że pojechałam na te wycieczkę bez kompana podróży, czułam, że bardzo mocno się mną opiekują.
Szczególnie mocno pamiętam jedną rodzinę (maż+żona i dwie siostry w moim wieku), z którymi od razu złapałam dobry kontakt. Dziewczyny mówiły po angielsku, natomiast rodzice tylko po chińsku.
Pewnego razu zaprosili mnie do restauracji z kuchnią chińską - OHYDA!!!! Nigdy więcej! To nawet nie przypominało mięsa! Ratowałam się warzywami, które też wyśmienite nie były.
Ale byłam wdzięczna, że mnie zaprosili, że mogłam spróbować tradycyjnej kuchni chińskiej, że mogłam ich nauczyć kilku słówek po polsku, a oni mnie po chińsku ;)
Pamiętam, że gdy zostałam sama przy stole tylko z rodzicami, to ojciec rodziny próbował mi coś powiedzieć - on mówiąc po chińsku, ja po angielsku. A ponieważ żadne z nas nie potrafiło mówić w jezyku drugiego - to mężczyzna wyjął telefon, wpisał magiczne znaczki w translator, po czym wyskoczyło mi słowo "fruit" :D Chciał, zebym poczęstowała się owocami! To było bardzo miłe.
Naprawdę, nie trzeba znać jezyka, zeby się porozumieć i okazać komuś trochę dobra ;)