poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Moja strefa komfortu

Moja strefa komfortu


Dziś post pośrednio dotyczący wyjazdu... 
Odkąd oficjalnie zaczęłam mówić o tym, że wyjeżdżam na rok do Stanów, na drugi koniec świata,
do ludzi, których nie znam (oprócz 3 rozmów na skypie i -nastu maili) często słyszę,
albo stwierdzenie, że jestem odważna, albo pytanie "nie boisz się?".

Byłabym nieszczera, gdybym mówiła, że się nie boję. Strach jest czymś oczywistym przy takiej wyprawie i byłoby nienaturalne, gdybym się nie bała.

Boję się prawie wszystkiego, bo prawie niczego nie wiem "na pewno".
A więc boję się, czy dam radę z lotem (czy nie zgubię się na lotnisku, czy będę leciała sama, czy z innymi dziewczynami, czy do dobrego samolotu wejdę :)), czy rodzina, do której lecę okaże się taka, jak teraz ją postrzegam, czy dam radę z angielskim, czy dam radę tam studiować, czy poznam ludzi, czy będę umiała podróżować po USA. Boję się o to co zostawiam w Polsce...


Po drugie, czy potrzeba mi się pchać na koniec świata? Mam pracę, dom, znajomych, rodzinę...
więc czego szukam? Szczęścia za wielką wodą?

Pewnie też :D Chociaż tak naprawdę dopiero tam na miejscu dowiem się po co poleciałam :)
Może lecę poznać ludzi, z którymi będę miała kontakt do końca życia, a może po to, by dowiedzieć się czegoś więcej o samej sobie, o innych kulturach, może po to, by inaczej spojrzeć na otaczającą mnie rzeczywistość, a może po prostu, by przeżyć"wakacje" swojego życia.

Wiem jedno... że lecę tam po coś! :)

A więc, czy jestem odważna? Tak! 
Ale nie dlatego, że lecę, a dlatego, że mam odwagę iść za tym, co ja sobie wymarzyłam.
Warto wyjść ze strefy komfortu, z cieplutkiego łóżeczka, wstać z wygodnego, bujanego fotela, bo jak się zrobi pierwszy krok, to potem dzieją się już tylko cuda.

Wierzę, że Bóg dał ludziom pragnienia, ale i siły do ich realizacji.

Tyle z mojego moralizowania... :)))



sobota, 2 kwietnia 2016

Perfect match i wiza! :)

Perfect match i wiza! :)


Mój American dream zacznie się 23 maja 2016, gdzie pierwsze 4 dni spędzę na szkoleniu w Nowym Jorku, a potem zamieszkam w Waszyngtonie DC.
Mój pefect match pojawił się dość szybko, po około miesiącu od otwarcia roomu.
Zamieszkam ze spontaniczną, chaotyczną, niezorganizowaną i kochającą rodziną. Wydają się być mega sympatyczni i rodzinni, co potwierdziła też ich obecna au pair, z którą rozmawiałam na skypie. Mają 3 dzieci, psa labradora, która kocha kraść jedzenie :p i czarnego kota!

Mieć spotkanie w ambasadzie 1 kwietnia to naprawdę jakiś prima aprilis! Modliłam się tylko, żeby konsulowi nie zebrało się na prima aprilisowe żarty w związku z wydaniem wizy :p
Stres? Tak!
Ale generalnie jest to bardzo miłe doświadczenie! Rozmowa (po angielsku) z konsulem trwa ok. 3 min, zaś całość (od momentu wejścia, sprawdzenia torebki, pobrania odcisków palców i rozmowy z konsulem) trwa ok. 40 min.
O co pytał? O to, po co jadę do Stanów, czy mam tam rodzinę, gdzie będę mieszkała, czym się obecnie zajmuję, czy wyjeżdżałam kiedyś poza granicę Polski.
Naprawdę cała rozmowa jest bardzo sympatyczna! Warto pamiętać by się uśmiechnąć na początku, żeby zrobić dobre wrażenie :) a na koniec dodać "have a nice day!" :D


A mój szczęśliwy numerek to.... :)

Czyli (nie)pechowa 13tka;)