wtorek, 18 października 2016

12$ w kieszeni



Kiedy zostajesz z 12$ w kieszeni sama w innym mieście, bez jedzenia i biletu transportu miejskiego, który zawiózłby na lotnisko to....

Ale od początku!
    Znów mam zaległości w pisaniu i chyba już tak zostanie :) (Nie)stety życie w USA to nie tylko czas wolny i podróżowanie, to również praca, nauka, spotkania i całkiem zwyczajne, przeplatane rutyną dni, które skutecznie demotywują przed pisaniem bloga.
    Ponad dwa tygodnie temu moja codzienność została zakłócona przez wyjazd do Chicago i Indianapolis. I tak, jak łatwo przyszło mi zakochać się w Chicago, tak w Indy nie ma kompletnie nic oprócz Indianapolis Motor Speedway (fani wyścigów mają tam niebo!!!).
Dwa dni w Chicago spedziłam na zwiedzaniu, oglądaniu, próbowaniu (nie można być w Chicago i nie spróbować hot dogów i deep dish pizzy!), a efektem końcowym są przepiękne zdjęcia i wspomnienia:











Po Chicago przyszedł czas na ogarnięcie Indy. Jadąc busem do hostelu, gdzie miałam nocować, stałam się atrakcją turystyczną. Dość łatwo się nią staję przez inny akcent, więc ludzie pytając skąd jestem szybko nawiązują ze mną rozmowę. Tak było i tym razem.
Zapytam się kierowcę autobusu o bilet autobusowy, po czym usiadłam sobie grzecznie gdzieś w połowie autobusu. Nagle słyszę standardowe już: "where are you from?" No i tak 20-minutowa droga upłynęła mi nie tylko na rozmowie z kierowcą, ale też z innymi pasażerami, którzy przysłuchiwali się jej.
Był tylko jeden chłopak, który siedział obok mnie i niewiele interesował się naszą rozmową, bo słuchał muzyki. Widząc jednak, że cały czas gadam do kogoś, zdjął je i zapytał znane mi:
"so...where are you from?".
Po 5 miesiącach odpowiadania na te same pytanie, mam już ułożone formułki :)))
Ale, ale... nagle słyszę całkiem to nowe pytanie...."a masz bilet autobusowy? Bo ja już go nie potrzebuję, a jest ważny cały dzień!" Nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy z tego, że ten chłopak uratował mi tylek.
Zostawiłam walizkę w hostelu i pojechałam na stadion obejrzeć wyścigi Red Bull Air Force:





W niedzielę, niczego nieświadoma, sprawdzając stan mojego konta, mocno się zdzwiłam widząc na nim 12$. I nie było to zabawne, bo musiałam przeżyć niedzielę i poniedziałek, kupić jedzenie, bilet autobusowy do hostelu i na lotnisko.
I tu zaczyna się opowieść o tym, jak nic można nie mieć, a wszystko dostać!
Bilet autobusowy na niedzielę dostałam od chłopaka w autobusie!
Śniadanie w hostelu!
A z lotniska odebrała mnie koleżanka (pozdro+ dzięki!)

Morał historii jest taki, że:
  - poszalałam, byłam niezbyt odpowiedzialna :p
  - mam mega znajomych!
  - au pair zarabia za mało :))
  - jest Ktoś, kto się mną opiekuje! Zawsze! :))